Dlaczego rozmowa przed ceremonią pogrzebową jest tak ważna (i dlaczego nie powinna trwać 15 minut)?

Kiedy przygotowujemy się do ceremonii ślubnej, zazwyczaj dajemy sobie dużo czasu na jej zaplanowanie i organizację. Musimy przemyśleć miejsce i datę wydarzenia, listę gości. Chcemy, by celebrantka, która będzie prowadzić uroczystość, dobrze nas poznała, dowiedziała się jak najwięcej o łączącej nas relacji, o naszych nawykach, codziennych rytmach, ulubionej muzyce itd.
Z różnych powodów w przypadku pożegnań ten czas poświęcony rozmowie o zmarłej osobie, o potrzebach i sensach, jakie wiążemy z ceremonią, często redukujemy do minimum. Machina pogrzebowa zostaje wprawiona w ruch, nasza rola bywa ograniczona do dolewania jej paliwa: dostarczania urzędom odpowiednich dokumentów, rozwieszania nekrologów, podejmowania dziesiątek decyzji co wizualnej oprawy uroczystości, przywożenia ubrań i innych niezbędnych rzeczy pracownikom zakładu pogrzebowego. W tym pędzie często nie mamy czasu, żeby zastanowić się: „Jak ja się teraz czuję? Czego potrzebuję najbardziej? W jaki sposób chciałby być żegnany […] i jak ja chcę go pożegnać w zgodzie z nim i ze sobą?”.
W ciągu ostatnich kilku tygodni odbyłam kilka rozmów z Wami (część z nich zakończyła się współtworzeniem ceremonii, jedna nie). Opiszę je tutaj krótko, żeby pokazać, jak dużą rolę w kontekście ceremonii, ale też samego procesu żałoby, ma spotkanie celebrantki z bliskimi zmarłej osoby oraz atmosfera, w jakiej się odbywa.
Historia pierwsza – błyskawiczna
Dzwoni do mnie pani, która będzie żegnać teściową. Opowiadam o tym, jak pracuję: że umawiam się z bliskimi na rozmowę, która trwa około dwóch godzin i w trakcie której pytam o oczekiwania związane z pożegnaniem, o zmarłą osobę, jej życie, nawyki, pasje, wrażliwość, relacje z innymi. Dopiero w oparciu to, co usłyszę, przygotowuję propozycję przebiegu ceremonii, nad którą wspólnie pracujemy. Po paru chwilach klientka stwierdza, że nie znajdzie dwóch godzin na rozmowę. Liczyła, że mam jakieś gotowe skrypty, które wykorzystuję na ceremoniach. „Wiem, że są mistrzowie i mistrzynie ceremonii, którzy tak robią – mówię – Ja nie pracuję w ten sposób”. Wyjaśniam także dlaczego. Żegnamy się w atmosferze życzliwości, ale nie będziemy współpracować. Rozumiem to. Zdarzają się różne sytuacje i różne oczekiwania. Dobrze, że są w branży pogrzebowej osoby, które odpowiadają na takie zapotrzebowanie.
Historia druga – o zaufaniu i przestrzeni na emocje
Dzwoni pan, który będzie żegnał babcię i wspiera dziadka w przygotowaniach. Czasu do ceremonii jest niewiele, więc tym bardziej upewniam się, że mają gotowość na spotkanie. Mówię, że możemy się spotkać gdzieś w przestrzeni neutralnej, ale jeśli chcą porozmawiać w domu, z łatwiejszym dostępem do zdjęć czy pamiątek po babci, jest w tym duża wartość. Wahają się, ale ostatecznie umawiamy się u nich. Rozmawiamy przez dwie godziny, przy kawie i zapalonej świeczce, oglądamy fotografie, słuchamy muzyki, która będzie grana na pożegnaniu. Jest miejsce na nostalgię, humorystyczne anegdoty i na łzy; na ból i gniew; na gesty czułości i bliskości, które kultura zwykle każe chować mężczyznom za maską twardości i dawania sobie rady. Gdy rozmowa zbliża się powoli do końca, starszy pan mówi nieoczekiwanie: „Dziękuję za to, co pani już zrobiła, za to, że pani przyszła i wysłuchała”. Cała reszta przygotowań jest tylko pochodną tego spotkania: emocji i słów, które mogły płynąć bez pospieszania, oceniania i narzucania czegokolwiek.
Historia trzecia – o wielowymiarowości
Pożegnanie pana, o którym powiedzieć, że był wyrazistą postacią, to nic nie powiedzieć. W tle dużo barwnych opowieści, ale też ogrom trudnych, zawikłanych relacji i uczuć. Rozmawiam z dziećmi i z bratem zmarłego, a potem jeszcze z przyjaciółką i z pierwszą żoną. Z każdym kolejnym głosem, który wybrzmiewa, opowieść nabiera dodatkowych wymiarów, pozwala się czytać różnymi oczami, oświetlić z różnych stron. Scenariusz ceremonii tworzę więc z tej różnorodności, troszcząc się zarówno o uhonorowanie życia zmarłego, jak o uznanie kruchości, wielości i autentyczności uczuć, które się z nim wiązały.
To są opowieści, których nie da się zebrać w ciągu dziesięciu czy trzydziestu minut. Potrzeba czasu, żeby między celebrantką a osobami doświadczającymi straty zbudować nić zaufania. Potrzeba czasu, by wyjść poza poziom ogólników („dobry człowiek”, „kochał zwierzęta”) i wejść na poziom mikro-historii, rodzinnych anegdot i powiedzonek, na poziom wzruszeń, których nie trzeba się wstydzić ani ukrywać. Czas jest także potrzebny, by zamiast zagadywać milczenie, gdy się pojawi – dać mu przestrzeń. Albo by w skupieniu przez parę minut słuchać płynącej z głośników „Ciszy”, wybranej przez męża wybrał na pożegnanie dla żony, z którą spędził ponad pół wieku.
Nie da się też – nawet przy najlepszych chęciach – uchwycić tego wszystkiego w kwestionariuszu, który się wypełnia i odsyła do celebrantki. Życie i relacje z drugim człowiekiem dalekie są od statystyki. Ankieta nie tylko siłą rzeczy skraca i upraszcza, ale też nie jest w stanie uchwycić tych wszystkich niuansów, jakie niesie ze sobą spotkanie z drugim człowiekiem – uśmiechów i westchnień, potęgi milczenia i gestu, porozumienia wynikającego z uważnej, życzliwej obecności.
Efektem takiego spotkania jest pełniejsza, głębsza, bardziej dotykająca sedna ceremonia. Taka, która nie operuje kliszami i ogólnikami, nie oferuje gotowych, odklejonych od konkretnej sytuacji i osoby scenariuszy, ale widzi ludzi i relacje w ich wyjątkowości, złożoności, w pięknie i bólu, w tym, co prawdziwe.
Ale sama ceremonia to jedynie część procesu, który zaczyna się wcześniej. Rozmowa celebrantki z bliskimi to o wiele więcej niż „gromadzenie danych” na potrzeby opowieści o zmarłym. To czas, w którym zewnętrzna krzątanina wokół pogrzebu może ustąpić miejsca temu, co wewnątrz nas; co woła o bycie usłyszanym i zrozumianym. Otwarta, niespieszna rozmowa pomaga wyrazić emocje towarzyszące stracie, ponazywać je, odnaleźć się w tym, co ze sobą niosą.
Pożegnanie jest rytuałem przejścia przede wszystkim dla tych, którzy zostają i muszą poukładać swoją rzeczywistość na nowo. Dla nich możliwość opowiedzenia o żegnanej osobie; więziach, które ich z nią łączą; o tym, jak czują się po jej odejściu – jest ważną częścią procesu uzdrowienia. Nie – „wyleczenia” (bo żałoba nie jest czymś, z czego trzeba się „leczyć”), ale właśnie uzdrowienia – uznania doświadczonej straty, otulenia jej i nauczenia się, jak żyć z nią dalej.