Poza indywidualizm – społeczny wymiar rytuałów przejścia

Gdy piszę lub opowiadam o rytuałach przejścia, regularnie trafiam na pytania (stwierdzenia?) w rodzaju: „Po co nam jakieś zastępcze imprezy wobec uroczystości religijnych? Jak się jest niewierzącym, można z tego po prostu zrezygnować, a nie robić coś na siłę”.
Czasem dokonywane jest także rozróżnienie na rytuały, które są potrzebne jak ślub czy pogrzeb świecki oraz na „bzdurne” (czyli najczęściej te dotyczące dzieci). Być może towarzyszy temu przeświadczenie, że dzieci są zbyt małe, by rytuały miały dla nich jakiekolwiek znaczenie i że to tylko kwestia widzimisię rodziców albo ich melancholii po obrzędach religijnych.
Obrzędy przejścia a budowanie wspólnoty
Czuję, że w tej argumentacji umyka coś niezwykle ważnego. Istotą obrzędów przejścia nie jest jedynie ich wymiar indywidualny – to jak bardzo coś będzie oryginalne, niezależne, wyjątkowe – ale przede wszystkim – wspólnotowy. Jednostkowa zmiana zawsze wpisuje się w sieć powiązań i współzależności łączących nas z innymi ludźmi i ze światem, w którym żyjemy. Historia jednostki jest częścią większej opowieści, w której się przeglądamy i którą snujemy dalej. Zaproszenie krewnych i przyjaciół do zmian w życiu naszych dzieci jest wyrazem pragnienia, by ta opowieść nie była jednowątkowa, by rozrastała się na kształt drzewa łączącego się podziemną siecią grzybów i korzeni z innymi drzewami. Byśmy byli lasem, a nie tylko grupą drzew z leśnej monokultury.
Oczywiście, rytuały nie zastąpią organicznego, codziennego, czasem żmudnego tworzenia społecznych wiosek. Wielka samotność nuklearnych rodzin nie zniknie magicznie za dotknięciem rytualnej różdżki. Samo to jednak, że za nimi tęsknimy, że zapraszamy do nich bliskie nam osoby, jest w jakimś stopniu próbą naprawienia tej sieci, której nici tak często są pozrywane lub brak im sprężystości, dzięki której punkty węzłowe mogłyby ze sobą rezonować.
Rytuały jako wymiana darów
Zwołanie innych do bycia z nami w rytuale, do współtworzenia go, to wyraz zaufania. To danie innym ludziom sygnału, że są dla nas ważni nie tylko w tym, co zwyczajnie, w rozmowach i działaniach dotyczących tu i teraz, ale też w tym, co głęboko emocjonalne, być może duchowe, co dotyka czułych strun naszej istoty. To ukazanie samych siebie w tym, co w nas kruche, co pozostaje w niemym zachwycie wobec nieskończonej tajemnicy życia. Być może dlatego ludzie, którym towarzyszę w ich momentach przejścia, podejmują takie zaproszenie jak dar i odpowiadają na niego tym, co mają najlepsze.
Gdy w ostatnią sobotę prowadziłam dla dwojga dzieci ceremonię powitania w społeczności krewnych i przyjaciół oraz w szerszej społeczności żyjących istot – skala odpowiedzi bliskich na zaproszenie do włączenia się była tak wielka, że aż oszałamiająca. Dzięki jednej z cioć-mam honorowych mogliśmy otoczyć najpierw mały, rodzinny, a potem szeroki krąg własnoręcznie uprzędzioną i ufarbowaną włóczką. Druga stworzyła piękne ceramiczne medaliony z wizerunkami zwierząt opiekunów i imionami dzieci oraz spontanicznie przywiozła koraliki, które wykorzystaliśmy potem do motanek. Młodzież wsparła moment przejścia grą na instrumentach. Babcie i dziadek przygotowali drzewa, które sadziliśmy dla dzieci. Wymieniać można by jednak znacznie dłużej, bo żadne ręce i żadne serce nie były tego dnia próżne. Podział na gości i gospodarzy szybko się zatarł, bo każdy dawał nie z poziomu roli do odegrania, lecz z autentycznej troski o inne osoby w przestrzeni ceremonii.
W kręgu życia
Łączenie więc, gromadzenie ludzi w obliczu piękna dokonującej się zmiany to w rytuałach jedno. Drugie zaś to samo owej zmiany dostrzeżenie, chwilowe zatrzymanie jej w kadrze płynnej rzeczywistości i próba opowiedzenia jej tak, by włączyć ją w szerszy kontekst. Dzieci rosną szybko. Zdarza się, że zapamiętujemy najbardziej „podręcznikowe” momenty ich dorastania (pierwsze ząbki, postawione kroki, wypowiedziane słowa), a umykają nam te bardziej subtelne, czyniące je istotami społecznymi: pierwsza próba postawienia na swoim, pierwsze nocowanie u dziadków, pierwsze małe sekrety wymieniane z wujkiem czy babcią. Bobasy przestają być bobasami. Stają się przedszkolakami, starszakami, młodzieżą. Kiedy jesteśmy na drugim krańcu tej drogi, bliżej wkroczenia naszych dzieci w dorosłość, trudno nam objąć myślami zdającą się nie mieć końca kaskadę zdarzeń, które je do tego miejsca doprowadziły.
Rytuały tworzą momenty węzłowe, pomagają zatrzymać się i spojrzeć na to, co za nami, zamyślić się, zachwycić, wzruszyć, przypomnieć sobie, dlaczego jesteśmy w tym miejscu i z tymi ludźmi. Jeśli nasza wspólna droga przez codzienność miałaby być wędrówką po górach (ze wszystkimi przebytymi przewyższeniami i upadkami), to rytuały przejścia są po części ogniskiem, które rozpalamy pod gwiaździstym niebem i wokół którego zasiadamy wraz z bliskimi nam osobami, by cieszyć się swoją obecnością i snuć historie, które zasilą naszą wyobraźnię i ducha. Są uświęceniem zmiany w jej ponadjednostkowym pięknie i w odzwierciedleniu odwiecznego cyklu życia-śmierci-życia.